Typ:Film
Czas trwania: 119 min.
Gatunek: dramat, romans
Rok: 2009
Kraj: Japonia
Reżyseria: Yuri Kantake
Scenariusz: Yuri Kantake
Obsada: Nozomi Sasaki, Shosuke Tanihara,
Hikaru Yamamoto, Saki Kagami i inni.
14- letnia Rio Ozawa [Nozomi Sasaki] zachodzi w ciążę. Jednak jej rodzice zmuszają ją do usunięcia dziecka i wręcz siłą zaciągają do szpitala. W ten sam dzień, 32- letni profesor historii, Kouki Ozawa [Shousuke Tanihara] dowiaduje się, że ma guza mózgu i zostało mu niewiele czasu. Mijają trzy lata. 17- letnia już Rio przez traumatyczne przeżycia z przeszłości, staje się egoistyczną dziewczyną,która przy pomocy swojej urody, manipuluje innymi ludźmi, a żeby wieść beztroskie życie, zarabia pieniądze na prostytucji. Któregoś dnia, w kopercie otrzymuje mnóstwo zdjęć przystojnego mężczyzny. Okazuje się, nosi on to samo nazwisko, stąd nastąpiła pomyłka u fotografa i on otrzymał jej zdjęcia, a ona jego. Postanawia mu je oddać osobiście i ten sposób poznaje Koukiego. Mężczyzna
jednak mdleje na ulicy, gdy chce odprowadzić Rio na stację. To wydarzenie sprawia, że dziewczyna zaczyna sobie zdawać sprawę, jak bezsensowne jest życie,które prowadzi i postanawia je zmienić, byle być tylko bliżej przystojnego profesora. Jednak, pewnego dnia, on nagle znika…
W założeniu Rio miała być egoistką, która manipuluje ludźmi dla własnych korzyści- po filmie mogłabym powiedzieć o niej wiele, ale na pewno nie to. Wręcz przeciwnie, wyszła na zwykłą, nieco zagubioną dziewczynę, a później to już kompletnie słodką nastolatkę,która nie myśli o niczym innym, jak o swoim obiekcie westchnień. Może i kazała swojej przyjaciółce Naoko [ Saki Kagami] znęcać się nad Tomoko [Hikaru Yamamoto],by później móc się zaprzyjaźnić z tą drugą i wciągnąć ją w świat prostytucji, a w efekcie czerpać na niej sporą kasę z tytułu szantażowania gości, którzy się z Tomoko umawiali. Ale w efekcie zabrakło więcej tych nieczystych zagrywek i jej prawdziwe zachowanie minęło się gdzieś z oficjalnym celem i przez to nie było w niej jakieś wielkiej metamorfozy. Jedyną zmianą jaka w niej zaszła po spotkaniu profesora, to chyba to, że rzuciła prostytucję i nic więcej. O wiele bardziej to spotkanie zmieniło Koukiego. Ot, zwykły facet po trzydzieste, pasjonujący się historią, tak naprawdę uciekający od świata z powodu swojej choroby. Na tyle pogodzony z własnym losem, że robi sobie już nawet zdjęcia na własny pogrzeb. Zapał do życia odzyskuje dopiero, kiedy Rio pakuje mu się brutalnie z butami w jego życie i psuje wszystkie plany. Z początku próbuje ją od siebie odepchnąć,jednak ona jest na tyle uparta, że pozostaje mu jedynie ucieczka bez słowa, alei to nie było w stanie powstrzymać Rio. Z drugoplanowych postaci, chyba jedynie na większą uwagę zasługuje Naoko i to właśnie ona jest najbardziej tragiczną postacią w całym filmie, a nie śmiertelnie chory profesor. Jej chora fascynacja osobą Rio aż wzbudziła we mnie dreszcze.
Soundtrack w filmie jest naprawdę przyjemny dla ucha. Najbardziej w pamięć rzuciła mi się piosenka Lei it Go, śpiewana przez Yunę Ito, którą kojarzę tylko i wyłącznie z utworów śpiewanych na potrzeby ekranizacji Nany. A oprócz tego, mnóstwo utworów japońskiego zespołu Love Psychedelico, takich jak np. Beatiful Days, Here I am czy Waltz,skomponowanych specjalnie na potrzeby filmu.
Z samej obsady kojarzyć można Shousuke Taniharę z jego Yoroshi Queen w Lovely Complex. W tym przypadku mogę powiedzieć, że zagrał całkiem dobrze i nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Oraz Nozomi Sasaki z tych śmiesznych reklam gum do życia. O niej mogę powiedzieć jedynie to, że jest słodka. Nie była ani specjalnie rewelacyjna, ani też nie najgorsza. W niektórym momentach wyraz jej twarzy był trochę zbyt niemrawy; chociaż tyle, że nie poszła w drugą stronę i nie wykrzywiała się przesadnie, jak to czasem bywa. Czego jednak można więcej wymagać od zwykłej modelki. Najbardziej chyba ze wszystkich dziewczyn podobała mi się Saki Kagami w roli Naoko, reszta jakoś nie obeszła mnie specjalnie.
Muszę przyznać, że jak na japoński dramat, było naprawdę niewiele sztampowych i potencjalnie łzawych scen, a to naprawdę jest nowość. Wręcz przeciwnie, cały obraz został ukazany w takim lekkim, przyjemnym i ciepłym tonie, bardziej powodującym uśmiech na twarzy aniżeli przymus siedzenia przez cały seans z chusteczką w rękach. Tenshino Koi podobnie jak inny znany japoński film Koizora- powstał na podstawie powieści komórkowej, jednak w porównaniu do tamtego, dramatyzm równa się tutaj jednej kropli w całym morzu.Film porusza naprawdę ważne sprawy, które w Japonii są problemami na olbrzymią skalę- mówię tutaj nie tylko o prostytucji wśród nieletnich dziewczyn, ale również o samobójstwach i mimo to nie staje się ckliwy, ani przegadany.Trochę zabrakło mi dalszego pociągnięcia tematu prostytucji; Rio zerwanie z tym światkiem przyszło ot tak od pstryknięcia palcem i cała sprawa została zamknięta.
Tenshi no Koi nie jest pierwszczyzną na tym polu, a po prostu kolejną historią, ukazującą, że miłość niezależnie od wszelkich przeciwności zawsze wygra, czy to spora odległość,różne klasy społeczne, czy jak w tym przypadku, spora różnica wieku. I nawet najbardziej zdeprawowanego człowieka, zamieni w anioła. Nawet sama choroba nie jest specjalnie wyszukana. Nie jest to nic rzadkiego, a zwykły guz mózgu. Ale przyznam, że końcówka naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Już się szykowałam na łzawą scenę śmierci profesora przy akompaniamencie patetycznych słów i wiadra wylanych łez przez Rio, jednak zdarzyło się całkiem co innego, co bardzo mnie cieszy. Krótko podsumowując, można obejrzeć. Może i nie jest on jakoś specjalnie dobry, ale na pewno wnosi nowatorski powiew pomiędzy azjatyckie filmy, dotyczące chorób i próby poradzenia sobie z nadchodzącą śmiercią.
Moja ocena: 6+/10
ZWIASTUN:
Trochę ostro potraktowałaś tą produkcję. Fakt, temat prostytucji mógłby być rozwinięty - na przykład scenę z zakochaną koleżanką zastąpić jakimiś intrygami związanymi z starymi klientami. Jednak i tak uważam to za wzorową produkcję wśród chorobowych filmów/dram azjatyckich. Tak jak inne zagraniczne produkcje potrafią doprowadzić mnie do szlochu, tak nie natrafiłam jeszcze na żaden twór Azjatów, który wywołałby u mnie łzy. Oh, Litr łez, ale to trochę inna bajka.
OdpowiedzUsuńTutaj wzruszyłam się, ale bardziej nie przez chorobę obecną w filmie, a ogółem miłość między bohaterami. Do dziś uśmiecham się na wspomnienie pocałunku w bibliotece! Ta scena to po prostu zasługuje na wyznawców!
Poza tym świetny przykład, że choroba i miłość nie muszą iść w parze z tragicznym zakończeniem i smutnym klimatem.