Ona- cicha i spokojna uczennica. On- buntownik i podrywacz. Na dodatek telefon jako perfekcyjna swatka i już mamy gotowe love story plus dziesięć melodramatów rodem z Hollywood w jednym filmie, bo tym razem zamiast słodkiej idylli, dostajemy istną puszkę Pandory. Im dalej w las, tym więcej nieszczęść spada na karby bohaterów, mających chyba na celu jedynie dokopać im jeszcze bardziej i powalić na ziemię, chociaż i tak leżą tam od początku filmu. I weź tu człowieku się domyśl, czy masz się śmiać, czy płakać…
Typ: Film
Czas trwania: 129 min.
Gatunek: Melodramat
Kraj: Japonia
Rok: 2007
Reżyseria: Natsuki Imai
Scenariusz: Mutsuki Watanabe
Obsada: Haruma Miura, Yui Aragaki, Keisuke Koide, Asami Usuda, Aoi Nakamura
Powiem szczerze, długo zbierałam się do tej recenzji, bo po prostu nie wiedziałam od której strony się za to zabrać [ i dalej nie wiem]. Koizora tak mi zakotłowała w głowie, że nie potrafię się zebrać w kupkę i napisać porządnie tej recenzji.
Mika ( Yui Aragaki) to cicha i spokojna licealistka. Pewnego dnia, gubi swój telefon, ale na całe szczęście, dzięki temu, że właśnie dzwonił, znajduje go w bibliotece. Przekonana, że to jej przyjaciółka, odbiera, ale ku jej zaskoczeniu, w słuchawce dobiega męski głos, na dodatek należący do osoby, która się wydaje ją doskonale znać. Co lepsze, okazuje się, że nie tylko skasował jej wszystkie numery, ale wykazuje również maniackie zapędy i wydzwania do biednej dziewczyny praktycznie cały czas, zadając jej setki dziwnych pytań. Z początku zirytowana tym Mika, na tyle się potem zaprzyjaźnia z nieznajomym, że gotowa jest się z nim spotkać na dachu szkoły. Tajemniczym chłopakiem okazuje się być Hiro ( Haruma Miura), o którym krąży wiele, niekoniecznie pochlebnych opinii, w wyniku czego Mika ucieka z miejsca spotkania. Romans nie mógłby się jednak trzymać kupy, gdyby chłopak nie otrzymał drugiej szansy. I tu zaczynają się schody… na których leży chyba dosłownie wszystko.
Już na pierwszy rzut oka można wypatrzyć, jak bardzo typowe dla szkolnych romansów są tutaj postaci. Na danie główne dostajemy nieśmiałą i zamkniętą w sobie nastolatkę, koniecznie z bardziej żywiołową przyjaciółką, wiecznie uwieszoną na jej ramieniu ( w tej roli-Haru) oraz chłopaka, stanowiącego jej całkowite przeciwieństwo, ale w efekcie i tak się w sobie zakochają. Na przystawkę otrzymujemy najlepszego przyjaciela Hiro, Nozumu (Aoi Nakamura), a na deser byłą, zazdrosną dziewczynę (Asami Usuda) i nieszczęśliwe zakochanego w Mice, Yu (Keisuke Kode), który ma chyba wyłącznie na celu podkreślić dramatyzm i tak już przedramatyzowanego życia głównej bohaterki.
Kwintesencją tego filmu jak dla mnie, jest niespełna siedemnastoletni wówczas Miura (Bloody Monday), który przez swoją blond czuprynę bardziej mnie śmieszył niż wzruszał, nie mniej jednak, film znalazł się na mojej liście do obejrzenia głównie z jego powodu. Również Aragaki przemówiła do mnie swoją grą, jakby nie patrzyć, rola nieśmiałej nastolatki jakoś wybitnie do niej pasuje i nawet już trochę ją polubiłam, chociaż Koizora jest pierwszą pozycją, którą widziałam z jej udziałem. Reszta obsady przeszła mi na tyle bokiem, że nie ma większego sensu wspominania ich tutaj z osobna.
Patrząc na całokształt, sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Moja rozsądna strona krzyczy, że na miłość boską, ileż to nieszczęść można wpakować w jeden film? Bohaterów spotyka chyba dosłownie wszystko i aż wzrasta we mnie podziw dla Miki, że wytrzymała to wszystko psychicznie, bo ja bym już dawno rzuciła się pod pociąg. Radosne strony można byłoby zmieścić na małej łyżce, jakby się chciało przelać cały dramatyzm, to trzeba by było chyba skorzystać z wiadra. Z kolei moja wrażliwsza strona sprawiła, że pomimo lejących się z ekranu absurdów, wciągnęło mnie i całość dość dosadnie wbiła się w moją pamięć.
Patrząc na całokształt, sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Moja rozsądna strona krzyczy, że na miłość boską, ileż to nieszczęść można wpakować w jeden film? Bohaterów spotyka chyba dosłownie wszystko i aż wzrasta we mnie podziw dla Miki, że wytrzymała to wszystko psychicznie, bo ja bym już dawno rzuciła się pod pociąg. Radosne strony można byłoby zmieścić na małej łyżce, jakby się chciało przelać cały dramatyzm, to trzeba by było chyba skorzystać z wiadra. Z kolei moja wrażliwsza strona sprawiła, że pomimo lejących się z ekranu absurdów, wciągnęło mnie i całość dość dosadnie wbiła się w moją pamięć.
Podsumowując, film sam w sobie nie jest zły, wręcz przeciwnie ogląda się go całkiem przyjemnie i nie licząc całego przerysowania, stanowi naprawdę zgrabną i wzruszającą historię o miłości. Jakby nie patrzeć, to tylko fikcja, a ona lubi się rządzić własnym, specyficznym prawem. Co wrażliwszym da dobry powód do rzewnego popłakania przed monitorem, a tym bardziej rozsądnym, okazji by się pośmiać.
Moja ocena 6/10
ZWIASTUN:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz