czwartek, 19 stycznia 2012

Bloody Monday

Ile to już było historii, gdzie heroiczny nastolatek ratuje świat? Tytułami można sypać z rękawa, schemat kopie schemat, powiew świeżości dawno przeminął z wiatrem, ale jak widać, ten temat dalej można sprzedać i to całkiem łatwo. Z Bloody Monday jest jak z produktem w sklepie. Zapakowany w ładne pudełko, ma nam wmawiać, że jest pierwszej świeżości. Co dziwne, po otworzeniu smakuje całkiem dobrze.


Typ:  serial
Ilość odcinków: 11 
Czas trwania: 50 min.
Gatunek: Sensacyjny, akcja, dreszczowiec
Kraj: Japonia
Rok: 2008
Reżyseria: Shunichi Hirano, Kensaku Miyashita, Takafumi Hatano
Scenariusz: Mitsuharu Makita
Obsada: Haruma Miura, Takeru Sato, Hiroki Narimiya, Michiko Kichise, Yutaka Matsushige, Mina Fujii, Umika Kawashima, Eri Tokunaga, Tetsushi Tanaka, Yoshizawa Hisashi i inni.

Nie ukrywając, do tej pozycji przyciągnęła mnie  głównie pewna część obsady, treść była dla mnie sprawą drugorzędną ( mimo, że jestem fanką takich klimatów), bo zobaczenie Miury, Sato i Narimiyi na jednym ekranie- którzy od jakiegoś czasu są w czołówce moich ulubionych, japońskich aktorów- było spełnieniem jednej z moich dziwnych fantazji i przejście bokiem obok „Bloody Monday” byłoby nie do pomyślenia. Jednak wraz z kolejnymi odcinkami, zaczęłam wysuwać wniosek, że ta drama to nie tylko ładne twarzyczki, ale i przede wszystkim, dobra fabuła.

Otóż fabuła prezentuje się mniej więcej w ten sposób, że któregoś tam słonecznego, niekoniecznie pięknego dnia, genialny haker Fujimaru (Haruma Miura), pseudonim Falcon, pod przymusem jednostki do zwalczania terroryzmu, w skrócie THIRD, ma za zadanie włamanie się na rosyjski serwer, bo jak się okazuje, istnieje podejrzenie, że właśnie tam znajdują się odpowiedzi na temat ostatniego zamachu, które wybiło całe rosyjskie miasteczko.  Niechętny z początku Fujimaru, pod wpływem ojca ( który również pracuje w THIRD) zmienia zdanie i włamuje się, tam gdzie mu kazano, a tam znajduje krótki filmik, zawierający relację z całej akcji przeprowadzonej przez terrorystów. I właśnie to wideo uruchamia lawinę dalszych wydarzeń. Ojciec , oskarżony o zdradę, musi uciekać z domu, ukochana siostra zostaje porwana, a i nad bohaterem wisi ciężko wahadło, bo jak się okazuje, wpływy terrorystów sięgają nie tylko do THIRD, ale do jego szkoły, a nawet domu. Zostaje wciągnięty w grę, gdzie stawką jest istnienie całej Japonii, ponieważ terroryści mają w swym planie zainfekowanie całego kraju śmiertelnym wirusem  Bloody X i żadne inne priorytety się dla nich nie liczą. I choćby Fujimaru chciał się wściekać, tupać, rzucać na podłogę, w końcu kompleks bohatera  daje o sobie znać i  będzie ratował świat, żeby wszystko było happyendowo.

Całość na pierwszy rzut oka może się wydawać nieco stereotypowa, mamy bowiem nastolatka, który po prostu tak z dnia na dzień, zostaje przyciśnięty do muru i musi ratować cały nasz piękny świat, a jest nim właśnie genialny haker, Fujimaru Takagi. Czym byłby jednak bohater bez oparcia swoich również heroicznych przyjaciół, w tym przypadku kolegów ze szkolnej gazetki? Mamy więc i Otoyę Kujo( Takeru Sato)-wnuczka ministra sprawiedliwości, wyraźnie czującą miętę do Takagiego- Aoi Asadę (Mina Fujii), niemowę Mako Anzai (Eri Tokunaga) i wiecznie roześmianego Hide Tachikawę ( Masahiro Hisano).   Na całe szczęście nie strzelają oni laserami z rąk, nie czytają w myślach, nie posiadają żadnych słodkich pomocników, ani pod wpływem zaklęć nie zamieniają się w czarodziejki w kusych spódniczkach, a bazują jedynie na zdolnościach bazujących do pewnego stopnia realizmu.

Główny bohater, to osoba, która nie dość, że cierpi na wspomniany powyżej kompleks bohatera, to jeszcze ma nasilający się syndrom przepraszania wszystkich i za wszystko, na dodatek sierota jakich mało, bo co i rusz, ktoś go biednego bije. Kujo z kolei to taki mruk, który swoim trzeźwym podejściem do życia, często ratuje tyłek swojemu mniej rozsądnemu kumplowi. Aoi jest irytującym podlotkiem, która wszędzie musi wpakować swój wścibski nosem, instruować na każdym kroku Fujimaru, prawić mu kazania i irytować mnie, jako widza. Mako i Hide to raczej takie patyki podtrzymujące swoich kolegów, to są, to ich nie ma ( częściej nie ma), ładne dekoracje i nic poza tym.

Oklaski należą się jednak twórcom za postaci siedzące po drugiej stronie barykady. Mówię tutaj chociażby o przywódcy terrorystów, J (Hiroki Narimiya) czy o Mayi Oriharze (Michiko Kichise), którzy są największą zaletą całej dramy , można powiedzieć, że to oni ją napędzają i dla nich właśnie ogląda się Bloody Monday z taką przyjemnością.

Nie pominięto również ludzi z THIRD, nie są oni tylko postaciami na ekranie, ratującymi w odpowiednim momencie Falcona i zgraję, ale o dziwo, otrzymaliśmy ludzi o zgrabnie zarysowanych profilach. Ikuma Kano (Yutaka Matsushige), to taki typowy dla amerykańskich filmów gliniarz, który poza pracą nie ma życia prywatnego, zawsze wszędzie jest na czas i zawsze skuteczny. Kirishima (Hisashi Yoshizawa) to młodzik, który dla wyższego dobra, jest w stanie poświęcić wszystko i Minami (Sei Ashina)- prawdziwa twarda sztuka, której nie obce jest karate, taekwondo i inne sztuki walki. Polemizując na tym polu, postaci jest naprawdę sporo, mniej lub bardziej ważnych i całość nauczyła mnie, że nikt nie pojawia się tutaj bez powodu.

Fabuła jest dobra i zachowuje wszystkie ważniejsze cechy gatunku, wzrusza, zadziwia. Zwroty akcji są tutaj naprawdę zawrotne, wciąż towarzyszy nam to napięcie, zupełnie jak podczas oglądania horroru, kiedy cały czas się zastanawiamy, którym to momencie wyskoczy jakiś świr z siekierą czy coś takiego. Może ktoś tam podchodząc do tego w bardziej intelektualny, a nie rozrywkowy sposób, byłby w stanie przewidzieć jakąś częściej akcji, ale dla kogoś takiego jak ja, oglądającego dramę dla czystej zabawy, z pewnością będzie sporo zaskoczeń. Dodatkowym chwytem reżysera jest częste lustrowanie kamerą postaci, ich min czy gestów, przez co po jakimś czasie ogłupia widza i zaczyna się podejrzewać każdego o wszystko co najgorsze.

Obsada również została dopracowana do ostatniego guzika, przedstawiono nam taki trochę misz masz, bo mamy zarówno już starych wyjadaczy jak i żółtodziobów, stawiających dopiero pierwsze kroki w aktorstwie. Jako, że większość z nich to moi ulubieńcy i ciężko być w takim momencie obiektywnym, ale myślę, że drama trzyma pod tym względem wysoki poziom. Najbardziej chyba podobał mi się Hiroki Narimiya, i Bloody Monday utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że on naprawdę ma talent, co film to całkiem odmienna kreacja, aż czasem trudno go poznać. Jako J był niemalże idealny, rola szyta jak na niego. Michiko Kichise również zachwyca i chociaż nie jest już nie wiadomo jak młoda, wciąż bardzo przyjemnie ogląda się ją na ekranie. Sato i Miura to dobrze prosperujący młodzi aktorzy, którzy na całe szczęście nie świecą tylko ładnymi buźkami ( chociaż są tacy, co takie coś wystarcza), grają dobrze, ja jestem w pełni do nich przekonana i wierzę, że w przyszłości uda im się odnieść większe sukcesy. Warto również tutaj wspomnieć o Masahiro Hisano, dla którego Bloody Monday było serialowym debiutem i chociaż jego rola nie była nie wiadomo jak rozbudowana, pozostawia pozytywne wrażenia i tylko trzeba czekać, kiedy będziemy mogli zobaczyć w jakimś większym projekcie.

Nie udało się oczywiście uniknąć potknięć typowych dla tego gatunku. Mam tu na myśli, że bohaterowie zawsze wyglądają, jakby dopiero wyszli spod prysznica. Czy to wybucha obok nich bomba, czy to spadają ze schodów czy siedzą trzy dni w jednym pomieszczeniu, zawsze mają nienaganny wygląd, pięknie ułożoną fryzurę i świeże ubranie, prosto z szafy. Podobna sprawa się ma z wszelkiego rodzajów urazami. Wspominałam już powyżej, że Fujimaru co i rusz dostawał od kogoś w bęcki, ale nigdy nie pozostawały na nim nawet najmniejsze zadrapania czy siniaki, zupełnie jakby posiadał jakieś mocne super regeneracyjne ( czyżbym coś przeoczyła?). Możliwe, że scenarzysta w natłoku wydarzeń, zapominał o tym, że ktoś został postrzelony z dwa odcinki temu a teraz biega i hopka jak gdyby niby nic, co jest dla mnie nieco śmieszne.

Kostiumolodzy też się nie popisali na swoim polu. Może się wydawać dziwne, że czepiam się takich rzeczy, ale ja naprawdę lubię mieć wszystko dopracowane do perfekcji i nawet takie szczegóły, jak to, że Fujimaru biega przez jedenaście odcinków w praktycznie jednych i tych samych ubraniach, kują mnie w oczy, mimo wszystko.

Tą dramę trzeba jednak zobaczyć, nawet jeśli nie jest się fanem sensacji. Oczywiście, nie ma co się nastawiać na jakieś zawiłe romanse, trójkąty, czworokąty czy inne figury, albo na nie wiadomo jakie studium psychiki bohaterów. Bloody Monday ogląda się dla czystej przyjemności, fabuła naprawdę wciąga, przyklasnąć można twórcom za to, że potrafią zaskoczyć widza i powalić zakończeniem. Do tego dobra obsada i  porządnie stworzony soundtrack, wpadający ucho, sprawiają, że jedenaście odcinków przemija jak z bicza trzasnął i aż z prawdziwą przyjemnością sięga się po drugi sezon.
Moja ocena: 8/10
ZWIASTUN:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz