czwartek, 19 stycznia 2012

Beck

Wspólna pasja łączy ludzi. W przypadku głównych bohaterów,  jest to miłość do muzyki, w wyniku czego otrzymujemy kolejny, moralizujący film o tym, że warto mieć marzenia, nieważne jak głupie i nierealne by one były, a i tak się spełnią. Do tego całość skąpana w ostrych rockowych brzmieniach i z wokalistą, którego śpiew słyszą chyba tylko delfiny.

Typ:  Film
Czas trwania: 145 min.
Gatunek:  Dramat, Muzyczny
Kraj: Japonia
Rok: 2010
Reżyseria: Yukihiko Tsutsumi
Scenariusz: Harold Sakuishi
Obsada:  Hiro Mizushima, Takeru Sato, Kenta Kiritani, Shiori Kutsuna,
Osamu Mukai, Aoi Nakamura
  Do tego filmu przyciągnęły mnie głównie takie nazwiska jak Sato czy Mizushima, których duet mam okazję oglądać w męczonym właśnie Mei-chan no Shitsuji [ dopiero w czasie pisania tej recenzji zauważyłam, że gra tam również z nimi Osamu Mukai]. Przyznam, że Otaku ze mnie słabe, bo nie widziałam kultowego anime, ani tym bardziej nie czytałam mangi, więc nie oceniam tego filmu poprzez pryzmat ekranizacji, zaś jako zwykłą, odrębną historię.

Szesnastoletni Yukio„Koyuki” Tanaka (Takeru Sato) wiedzie nudne życie. Do czasu, kiedy przypadkiem spotyka niesamowicie utalentowanego muzycznie Ryusukiego Minamiego( Hiro Mizushima)i dzięki niemu, odkrywa swoją życiową fascynację , jaką jest gra na gitarze. Kiedy po raz kolejny schodzą się ich drogi, Ryusuke- po dość idiotycznym konflikcie ze swoim zespołem- tworzy wraz ze znajomymi Chibą( Shiori Kutsuna)  i Tairą( Osamu Mukai) nową formację, o nazwie BECK, do której po jakimś czasie dołącza również Yukio oraz jego szkolny kolega, Saku. (Aoi Nakamura)
Jak to bywa w filmach o grupce ludzi realizujących wspólne pasje i marzenia, dostajemy dość spore zróżnicowanie charakterów. Każdy z nich jest inny, ma swoje własne i całkiem spójnie ukazane cechy. Co najważniejsze nie są to żadni herosi, a zwykli [ można na upartego nawet powiedzieć, że nudni] ludzie, przez co każdy widz może odnaleźć cząstkę siebie, czy to w porywczym Ryusuke czy w zwariowanym raperze Chibie.

Oczywiste jest, że dla koneserów mocnych brzmień prawdziwą perełką będzie soundtrack. Może nie jest on aż tak dobry, jak w anime, ale naprawdę nie ma co narzekać. Przede wszystkim warto wspomnieć tutaj o przewodzącej całości Evolution- połączeniu ostrego rocka z rapem, będącego niczym innym, jak przeróbką Around The World, Red Hot Chilli Peppers. Do tego dochodzi brzmiące w napisach końcowych Don’t Look Back In Anger, nieistniejącej już niestety grupy Oasis. Moon Beams to niestety sam podkład muzyczny, w nieco już spokojniejszym tonie niż poprzednie dwa tytuły.
  Nie ukrywając, film jest przepełniony ładnymi panami, przez co żeńska część widowni ma na czym oko zawiesić, a już z pewnością na szalejącym na scenie z gołą klatą, Osamu. Faceci na pocieszenie dostają tylko jedną, główną damską rolę, w którą wciela się młodziutka Shiori Kutsuna (Maho Minami). Niewątpliwie, całe szczęście jest w tym, że uroda aktorów nie rozchodzi się gdzieś po drodze z grą aktorską, dzięki czemu można cieszyć oczy podwójnie.  

Warto również wspomnieć, że jest to jak na razie ostatnia rola Hiro Mizushimy ( Mei-chan no Shitsuji, Tokyo Dogs), który porzucił tymczasowo swoją karierę dla pisarstwa, oraz któraś z kolei kreacja Nakamury (Koizora), którego ostatnio wszędzie pełno, jak grzybów po deszczu. Tak już jako ciekawostka, przez film przewijają się również amerykańscy aktorzy, o dość mało istotnych i nieznanych nazwiskach, ale pozostawiający wyraźny akcent w całości.
Z tego co się orientuję, dużo osób zarzuca Beck, wyłączony wokal Koyukiego. Patrząc na to z tej strony, można sądzić, że skoro Mandaryna dała radę śpiewać to i Sato by mógł. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, a wręcz uważam, że dodawało tylko magii całości. Dzięki temu, zamiast narzuconemu z góry głosowi, możemy bardziej się wczuć w muzykę i sami sobie wyobrazić, jak brzmi ten niesamowity wokal, przyciągający tłumy. Zabieg ten jedynie nie wyszedł w ostatniej scenie, gdzie otrzymujemy latający po ekranie tekst piosenki i ruszającego ustami Takeru, co tylko psuje cały efekt i nie tyle co śmieszy, ale irytuje.
  

Podsumowując, nie pamiętam, kiedy ostatni raz japoński film mi się tak podobał. Może zasługą jest dobra, pozbawiona dłużyzn i zbędnego gadania fabuła, sprawnie ukazująca, jak wyboista jest droga na szczyt i że w świecie rozrywki,  sukcesu nie odnosi się od tak, od pstryknięcia palcami, a w dużej mierze zależy to od widzimisie tych z góry. Może i temat nie jest najświeższy, bo ileż to mamy chociażby amerykańskich filmów o tanecznych czy wokalnych pragnieniach, ale i tak jest to miła odmiana od tych wszystkich skomplikowanych romansów czy przelewających się od kiczu dramatów, które ostatnio ciągle podaje się nam na talerzu. Do tego świetny soundtack, który powinien wpaść w ucho nie tylko fanom rocka, zaś amatorów anime na pewno ucieszy staranne odzwierciedlenie wyglądu postaci.
Moja ocena: 8/10
ZWIASTUN:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz