Przeciwieństwa lubią się przyciągać. Czyżby kolejny romans nieszczęśliwych nastolatków? Nie tym razem! Tokyo Dogs to nic innego, jak kultowe Starsky i Hutch, wydane w świeższym, japońskim opakowaniu. Szczypta strzelanin, trochę bijatyk, mnóstwo komediowych sytuacji i … brak akcji?
Typ: serial
Ilość odcinków: 10
Czas trwania: 50 min.
Gatunek: kryminał, akcja, komedia
Kraj: Japonia
Rok: 2009
Reżyseria: Takeshi Narita, Yusuke Ishii
Scenariusz: Yuichi Fukuda
Obsada: Oguri Shun, Hiro Mizushima, Yuriko Yoshitaka, Ryo Katsuji,
Kensei Mikami i inni.
Kanade Takakura (Shun Oguri) to detektyw należący do nowojorskiej elity, którego jedynym priorytetem w życiu jest znalezienie przebywającego aktualnie w Ameryce, Jinno- mordercy jego ojca. Przypadkiem ma okazję współpracować z Maruo Kudo (Hiro Mizushima), japońskim policjantem i już wtedy, delikatnie mówiąc, nie przypadają sobie wzajemnie do gustu. Gdy wychodzi na jaw, że Jinno jest zamieszany w przemyt narkotyków na wielką skalę w Japonii, Takakura zostaje oddelegowany do tamtejszego policyjnego oddziału, gdzie po raz kolejny spotyka się z Kudo, a co lepsze, zostaje jego nowym partnerem. W sprawie ma im pomóc jedyna osoba zdająca się wiedzieć cokolwiek o Jinno- znaleziona w Nowym Yorku, Yuki Matsunada ( Yuriko Yoshitaka). Problem w tym, że dziewczyna po doznanym szoku, kompletnie nic nie pamięta.
Jeśli ktoś oglądał mega popularny w latach 70-tych, serial Starsky i Hutch ( albo chociaż nowszą wersję z 2004 roku z Owenem Wilsonem oraz Benem Stillerem) na pewno zauważy, jak podobnie wykreowane są postaci głównych bohaterów oraz zestawienie ich na podstawie kontrastu. Takakura jest zdyscyplinowany w każdym calu, zawsze perfekcyjny i opanowany.. Z kolei Kudo to taki typ luzaka w gorącej wodzie kąpanego, który najpierw robi, a potem myśli. Na tym jednak na szczęście podobieństwa się kończą, bo zamiast hipisowskiej Ameryki, mamy zwykle, szare Tokio i całkiem inną sprawę do rozwiązania.
Jeśli ktoś oglądał mega popularny w latach 70-tych, serial Starsky i Hutch ( albo chociaż nowszą wersję z 2004 roku z Owenem Wilsonem oraz Benem Stillerem) na pewno zauważy, jak podobnie wykreowane są postaci głównych bohaterów oraz zestawienie ich na podstawie kontrastu. Takakura jest zdyscyplinowany w każdym calu, zawsze perfekcyjny i opanowany.. Z kolei Kudo to taki typ luzaka w gorącej wodzie kąpanego, który najpierw robi, a potem myśli. Na tym jednak na szczęście podobieństwa się kończą, bo zamiast hipisowskiej Ameryki, mamy zwykle, szare Tokio i całkiem inną sprawę do rozwiązania.
Jak to często bywa w serialach kryminalnych, całość ma jeden główny wątek ( w tym przypadku- złapanie i zakończenie działalności Jinno) oraz mnóstwo mniejszych, teoretycznie powiązanych z głównym, które zazwyczaj rozwiązują się jeszcze w tym samym odcinku. I choć z górnego założenia, ma to być serial akcji, to całość nie powala na kolana. Skłoniłabym się do opinii, że pod tym względem mało odstają od naszych słabych, rodzimych produkcji. Na pewno nie można tutaj zobaczyć skomplikowanych zagadek i niespodziewanych zwrotów akcji, ja już osobiście praktycznie na początku swojej przygody z Tokyo Dogs przewidziałam, jaki będzie koniec całej historii, chociaż na szczęście nie sprawdziły się moje bardziej pesymistyczne opcje- mam tu na myśli, że ku uldze, nie wprowadzono tutaj ckliwego romansu pomiędzy główną trójką. Same bijatyki i strzelaniny są na naprawdę słabym poziomie, o ile Oguri jeszcze jakoś dawał radę, to Hiro kompletnie się w tym gubił, w wyniku czego wyglądało to naprawdę sztucznie, wręcz kiczowato.
Dużo lepiej drama się prezentuje od komediowej strony, mogłabym nawet powiedzieć, że to jest jej największa zaleta. Potyczki słowne pomiędzy Kudo i Suo wywoływały u mnie niekontrolowany chichot, tak samo telefony matki Takakury (Yoshiko Tanaka), kiedy to biedna kobiecina, pozbawiona męskiego oparcia, wybierała sobie najmniej odpowiednie momenty. Było naprawdę wiele scen, które do tej pory są świeżo w mojej pamięci i wciąż mnie śmieszą. Tak diametralna różnica charakterów głównych bohaterów nie mogła w końcu doprowadzić do niczego innego, jak masy komicznych scen i na szczęście twórcy nie poszli w złą stronę i nie uczyli z nich oddanych przyjaciół na śmierć i życie, którzy po pracy chodzą wspólnie na piwko. Oczywiście, pojawiła się między nimi jakaś zażyłość, było trochę gadania w stylu „muszę mu pomóc”, ale pewien dystans został do końca i chwała za to.
Podkład muzyczny w sumie ogranicza się jedynie do openingu i ten motyw przewija się również gdzieś w odcinkach, mający zwykle na celu podkreślić „dramatyzm” jakieś sytuacji, zaś na koniec każdego epizodu zostajemy uraczeni spokojną i wpadającą w ucho balladą, Futatsu no Kuchibiru, wykonywaną przez Exile- The Generation.
Chociaż rola Oguriego Shuna skłaniała się głównie do kamiennej miny, a Hiro Mizushimy do wyginania się na wszystkie strony, robienia dziwnych rzeczy ze swoją twarzą oraz krzyczenia, niewątpliwe trzeba przyznać, że stworzyli wspólnie naprawdę świetny i trudny do pobicia duet. Sam Hiro był dla mnie miłą odskocznią po wyjątkowo sztywnym Rihito w Mei-chan no Shitsuji. Oguriego zaś miałam okazję widzieć na ekranie po raz pierwszy ( tak, tak nie widziałam Hana Yori Dango, aż wstyd przyznawać), ale jestem na tyle zauroczona jego grą, że mam w planach kolejne produkcje z nim. Uwagę zwracają również Ryo Katsuji i Hiroshi Yazaki w roli nieco niezdarnych i gapowatych pomocników czy Kensei Mikami, chociaż jego rola ograniczała się głównie do chodzenia gdzieś w oddali, odbierania telefonów i rzucania posępnych spojrzeń. Ze starszej generacji można tutaj chociażby wymienić Yoshiko Tanakę, wcielającą się w matkę Suo-chana; Kotaro Shigę- świetnego wyciągacza informacji od przestępców czy troskliwą głowę rodziny, którą zagrał Mikihisa Azuma. Jedyną i niewątpliwą wadą w obsadzie jest dla mnie Yuriko Yoshitaka, której aparycja skutecznie psuła mi odbiór dramy; jej piskliwy głos wzbudzał we mnie tylko irytację i nic poza tym.
Jeśli chce się obejrzeć Tokyo Dogs i nie czuć się zawiedzionym, to pod żadnym względem nie powinno się do tego podchodzić jak do serialu kryminalnego, a bardziej nastawić się na komedię. Ja osobiście polecam tą produkcję, tym którzy w ferworze wakacyjnej nudy i przegrzania mózgu od upału, szukają prostej, nieskomplikowanej rozrywki i okazji do pośmiania się.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz