czwartek, 19 stycznia 2012

Listy z Iwo Jimy

Co zrobić, gdy się jest w miejscu, gdzie co chwila wybuchają bomby, a kule śmigają jak szalone we wszystkie strony? Gdy jedynym towarzyszącym dźwiękiem są jęki agonii? Gdy staje się twarzą w twarz z dwoma alternatywami- albo umrzeć jako bohater od własnej kuli, albo wyjść naprzeciw wrogowi z uniesionymi rękami i toczyć dalej życie pokryte hańbą? Walczyć czy uciekać? Oto historia o ludziach,którzy splamili swoją krwią czarny piasek Iwo Jimy w walce o Honor i Ojczyznę;o ludziach, których poświęcenie, wysiłki, odwaga i współczucie nadal żyją w listach, które słali do swoich domów.
 

Typ: Film
Czas trwania: 141 min.
Gatunek:dramat wojenny
Rok: 2006
Kraj: USA
Reżyseria: Clint Eastwood
Scenariusz: Iris Yamashita, Paul Haggis
Obsada: Ken Watanabe, Kazunari Ninomiya, Tsuyoshi Ihara,
Ryo Kase, Shido Nakamura i inni.

 
Tak naprawdę, film„Listy z Iwo Jimy”, nie są w pełnym znaczeniu filmem azjatyckim- wyprodukowany został w USA, również za kamerą zasiadł amerykański reżyser. Jednak jednocześnie „Listy…” są na tyle nasiąknięte japońskością, że postanowiłam dodać tutaj recenzję tegoż filmu…
Rok 1944, wyspa Iwo Jima. Japońcy żołnierze stopniowo przygotowują wyspę, aby odeprzeć atak nadchodzącej amerykańskiej floty. Wśród nich jest młody piekarz Saigo (Kazunari Ninomiya), który w kraju pozostawił ciężarną żonę i obecnie jedyną formą kontaktu ich łączącą są listy.Na wyspę przybywa również Tadamichi Kuribayashi (Ken Watanabe)- japoński generał, którego zadaniem było wraz z Takeichim Nishi (Tsuyoshi Ihara),objąć dowództwo nad stacjonującymi tam żołnierzami. Nadchodzi luty, 1945 roku,a wraz z nim atakujące amerykańskie wojska. Japończycy, stłoczeni w wykopanym przez siebie tunelach, próbują się bronić. Ale stopniowo zaczyna brakować wszystkiego; amunicji, żywności, wody, a poczucie beznadziejności całej akcji sprawia, że pomiędzy żołnierzami stopniowo zaczyna budzić desperacja i panika.Ale co zrobić, kiedy honor nakazuje albo walkę do samego końca, albo śmierć z własnej broni? Kiedy osoby pragnące się poddać, czeka kulka od własnego towarzysza?
 
Tym, co zrobił Eastwood w swoim filmie, było obalenie mitu, że każdy Japończyk na wojnie był niczym Samuraj, idący na śmierć z miłości do cesarza. Ukazał, że tak naprawdę są zwykłymi ludźmi, nie zawsze potrafiący dotrzymać kroku temu, co wpajano im od dzieciństwa i co głęboko jest zakorzenione w ich kulturze. Po prostu ludźmi,których przerasta wyobrażenie o ich własnym powołaniu. Takim człowiekiem jest właśnie jeden z głównych bohaterów- Saigo. Od samego początku, nie widzi sensu w ani w wojnie, ani w tym, że Japończycy za wszelką cenę chcą się postawić Amerykanom, że są gotowi opuścić swoich bliskich na zawsze i zapłacić za kraj własną krwią. Głośno nawet wyraża zdanie, że zamiast machać łopatą, wolałby oddać wyspę wrogom i wracać do domu, przez co zostaje ukarany przez dowódcę za nie patriotyczne myśli. Saigo nie poszedł  na wojnę z poczucia patriotyzmu, ani też z dumy czy własnych przekonań- zostaje do tego zmuszony. Przez swoje lekceważące podejście, nie wychodzą mu żadne ćwiczenia, przez co ciągle spadają na niego jakieś kary. W obliczu ataku Amerykanów, nie potrafi się unieść honorem, jak jego koledzy i odebrać sobie własnoręcznie życia. Gotów jest nawet się poddać,by tylko dostać coś lepszego do jedzenia i trochę wody, jednak w ostatniej chwili zostaje powstrzymany przez swoich. Był zwykłym człowiekiem, nie bohaterem. Zwykłym człowiekiem, który panicznie bał się śmierci i nawet był gotowy splamić swój honor, byle ujść cało i powrócić do rodziny.
Jego całkowitym przeciwieństwem była druga postać- generał Kuribayashi, bohater z krwi i kości.Chociaż przez tyle lat mieszkał w Ameryce, znał tamtejszych ludzi, ale ani przez chwilę nie wahał się przed tym, żeby chwycić za broń i stanąć przeciwko osobom, z którymi jeszcze do nie dawna się przyjaźnił- wszystko to z miłości do ojczyzny. Żołnierz walczący do ostatniej krwi. Świadomy przegranej, prowadził swą armię do samobójczej akcji. Ostatecznie popełnia samobójstwo, strzelając sobie w serce z broni podarowanej mu przez jego amerykańskich przyjaciół.
 
To, co wyróżnia „Listy z Iwo Jimy”, od innych amerykańskich filmów wojennych traktujących o stosunkach wojennych Ameryka kontra Japonia, to fakt, że Japończycy nie są ukazani jako bezwzględni mordercy, a Amerykanie jako nieskazitelni bohaterowie. Jest nawet taka scena, kiedy dwóch Japończyków poddaje się, najpierw otrzymują wodę, apotem zostają po prostu zabici, ot tak,bo wartownikom nie chciało im się ich pilnować. Może i Clint Eastwood zrobił to, co uczyniło przed nim już wiele osób- ukazał wrogów, jako zwykłych ludzi.Uwikłanych w walkę, której nie rozumieją i nie popierają starają się jednak sprostać oczekiwaniom swoich przełożonych, nie chcąc zawieść swojego kraju. Ale właśnie to czyni ten film wyjątkowym. To nie jest obraz, który ma zachwycać efektami batalistycznymi i wykrzywiać nasze twarze krwawymi scenami. Przede wszystkim, jest filmem, który ma pokazać, że nie ważne czy Japończyk, czy Amerykanin, Polak czy ktokolwiek- każdy z nas jest człowiekiem, mającym swoje własne przekonania i obawy, nie zawsze zgodne z tymi narzuconymi przez kulturę.
To, co mnie pozytywnie zaskoczyło- chociaż to amerykański film, mało które zdanie jest wypowiadane w ich języku- tak naprawdę ich tam praktycznie nie ma; częściej są tylko wspominani, sami na ekranie pojawiają się stosunkowo rzadko. Stąd ta japońskość, o której pisałam na początku recenzji,bo film jest po prostu zdominowany przez Japończyków- mówi się tylko w tym języku i dzięki Bogu, są to prawdziwi Japończycy z krwi i kości, a nieprzypadkowi Azjaci. Jestem tym tak zaskoczona, ponieważ miałam okazję widzieć ekranizację książki Wyznania Gejszy.Owszem, książka została napisana przez amerykańskiego autora, mimo to akcja toczy się w Japonii. Jednak nie tyle co do ról zatrudniono głównie chińskich aktorów ( co potwierdza fakt, że dla typowego widza Azjata to Azjata, nie Japończyk, nie Koreańczyk, po prostu skośne oczy i po sprawie), co kazano im się katować z językiem angielskim ( a większość z grających tam aktorów nawet kompletnie nie znało tego języka), przez co film  traci sporo z wizualnej strony- przecież napisy byłyby koszmarem dla typowego,amerykańskiego odbiorcy- cóż, widz wymaga, trzeba więc mówić po angielsku.
Przyznam, że z początku do obejrzenia tego filmu z początku nakłoniło mnie jedynie to, że jedną z głównych ról gra tam Kazunari Ninomiya ( Stand Up!!). Akurat w dniu, kiedy film emitowany był w telewizji, parę godzin wcześniej miałam okazję czytać o „Listach…” w jego filmografii i świadomość, że on tam gra, zaważyła na tym, żeby obejrzeć. Muszę przyznać, że poradził sobie nad wyraz dobrze. Czasem wystarczy obejrzeć jakąś produkcję z zachodu, by dowieść, że Azjaci również jak chcą to potrafią grać na naszych standardach.Podobał mi się również Ken Watanabe, który miał okazję grać już wcześniej w amerykańskich produkcjach, chociażby w Ostatnim Samuraju ( za co był nawet nominowany do Oskara). Dzięki jego grze, osoba generała Kuribayashiego, przestaje być tylko historią, a pozostaje człowiekiem z krwi i kości.
 
Generalnie nie lubię filmów wojennych i z reguły ich nie oglądam, co najwyżej bardzo rzadko. Ale„Listy z Iwo Jimy” naprawdę mi się podobały. Co więcej, są dziełem, który może pokazać, że Japonia to nie tylko kraina świrów z katanami w rękach, kopalnią kamikaze czy fabryką drogiego sprzętu i pracoholików, gdzie każdy żyje niczym samuraj, w każdej chwili gotowy poświęcić się wyłącznie dla honoru. Polecam zwłaszcza osobom, które oczekują po filmach wojennych trochę więcej, aniżeli krwawej jatki i mordobicia.
Moja ocena: 9/10
ZWIASTUN:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz