środa, 4 kwietnia 2012

The Empress

Kobieta potrafi być bardzo bezwzględna, zwłaszcza jeśli chodzi o zemstę. A ta powinna być wyjątkowo słodka. Ale kiedy okazuje się, że każdy chce się na każdym mścić,  to w efekcie od tej słodyczy aż zaczynają boleć zęby. A jak się jeszcze ciągle zgrzyta nimi z irytacji, to nie pozostaje nic innego, jak rzucić seans i iść od razu do dentysty.

Typ: serial
Ilość odcinków: 13
Czas trwania: 60 minut
Gatunek: dramat
Rok: 2011
Kraj: Korea
Reżyseria: Choi Do Hoon
Scenariusz: Choi Yoon Jung
Obsada: Jang Sin Yeong, Jeon Se Hong,
Gang Ji Seop, Choe Pillip i inni.
 
Seo In Hwa [Jang Sin Yeong] zostaje wyrzucona z renomowanej uczelni po tym, jak oskarża jednego z profesorów o molestowanie, a ten wszystkiemu zaprzecza. Wkrótce po tym, w wypadku ginie jej matka, ale odpowiedzialni za to ludzie nie ponoszą kary, ponieważ są wpływowymi biznesmenami. Zaś sama In Hwa, która zaciągnęła kredyt na operację matki, z powodu swojej niewypłacalności, zostaje sprzedana do podrzędnego klubu z hostessami. Zbiegiem okoliczności, poznaje prezesa Gong [Myung Kye Nam], który pomaga się jej dostać do prestiżowego Noble Klubu, gdzie wstęp ma tylko 1% koreańskiej elity. To umożliwia In Hwa wprowadzenie w życie swojego planu, jakim jest zemsta na wszystkich ludziach, którzy zrujnowali życie jej i jej matki.


The Empress to pasmo ciągłych potknięć. Jednym z nich jest chociażby konstrukcja postaci. Początkowo podobało mi się w In Hwa jej niezłomność w dążeniu do celu i to, że była w stanie się podnieść po tylu nieszczęściach, które ją spotkały. Ostatecznie doszło do tego, że ta jej wyniosła duma i nietrzymanie emocji na wodzach, w momentach kiedy by się przydało, zaczęła mnie po prostu niezmiernie irytować.  Nie mogło oczywiście zabraknąć dwóch adoratorów, szkoda tylko, że jeden bardziej bezpłciowy od drugiego.  Jeong Hyeok [Gang Ji Seop] to mężczyzna kompletnie bez wad, który zakochał się w In Hwa od pierwszego wejrzenia [ a raczej bezczelnego podglądania] i gotów był w każdej chwili skończyć za nią w ogień, a ostatecznie stłuc kilka pysków. Z kolei Park Hyeong Il [Choe Pillip]- któremu brakowało tylko blizny w kształcie błyskawicy, by wyglądał jak Harry Potter- najpierw odwraca się od In Hwa, a potem oczekuje nie wiadomo czego od niej. Jakby tego było, jest zwykłą bezwolną marionetką w rękach swojego wpływowego ojca. Chociaż nie powiem, w końcowych odcinkach zaskarbił sobie trochę mojej sympatii, kiedy ujawniły się przejawy 
jakiegoś charakterku. Jest i ta druga- Choe Yu Mi [Jeon Se Hong], z tą różnicą, że startuje do mężczyzny, którego akurat In Hwa ma głęboko w poważaniu. Ale to nie przeszkadza jej w tym, żeby wykopać pod nią parę dołków. Na dodatek tak irytująca [ a już zwłaszcza ten jej triumfujący śmiech], że chętnie by się ją wepchało pod jeden autobus z główną bohaterką. Do tego dochodzi jeszcze wierny kompan Jeong Hyeoka, Lee Yong Gyu [Lee Dong Hoon], bystry jak woda w klozecie i daje się oszukać chyba dosłownie każdemu. Niezmiernie irytująca przyjaciółka In Hwy- Na Hui [Hwang Eun Jeong]. Chociaż główną przyczyną mojej niechęci do niej nie jest sama postać, tylko aktorka, która się w nią wcielała. Niemalże doprowadzało mnie do szału to jej ciągłe strzelania oczami i wykrzywianie twarzy w niemożliwy sposób. Przesadna ekspresja zawsze gra mi na nerwach. Tak po przeczytaniu moich powyższych wywodów, sama się zastanawiam, czy był tam ktoś, kto mnie nie denerwował swoim zachowaniem, albo samą obecnością.  
Drugim potknięciem jest główna oś fabuły. Motyw zemsty jest już tak niemożliwie wyeksploatowany, że naprawdę ciężko jest natrafić na coś zajmującego, a The Empress na pewno takie nie jest. Jeśli ktoś liczy na jakieś zawiłe i emocjonujące gierki, mające na celu powolne zgnębienie przeciwników, nawet nie ma po co włączać tej dramy. Nie dość, że jej „zemsta” ledwo się zaczęła a już się skończyła, to zebranie potrzebnych haków było tak łatwe, jak kupowanie bułek w sklepie. Aż przeraża to, z jaką łatwością In Hwa zniszczyła swoich wrogów.  Jakby tego było mało, nagle okazuje się, że każdy ma do kogoś jakieś animozje i chce się na nim zemścić… Dodatkowo czułam się, jakbym zamiast dramatu, oglądała jakieś tani film kung fu z podróbką Bruce Lee. Doprawdy, nie było chyba ani jednego odcinka, w którym zabrakłoby efektywnym bijatyk, wyglądających coś na zasadzie, on jeden, ich piętnastu, on ma tylko rozwaloną wargę, oni leżą cali połamani. Zupełnie jak w amerykańskich filmach sensacyjnych, gdzie główny bohater rozwali z pół miasta, wybije całą mafię, nie mając nawet zadraśnięcia, a wszystkie kule w cudowny sposób go omijają. 
Zadziwiające jest, że jak na koreańską dramę +15 dość dużo mówiło się o seksie, bohaterowie nawet poszli ze sobą do łóżka, chociaż oczywiście zanim do tego doszło, In Hwa była cnotliwą dziewuszką, która przez dwadzieścia parę lat, czekała na tego „jedynego”. Ale Jakby tego mało, końcówka sprawiła, że miałam ochotę jedynie się rozpłakać. I w żadnym wypadku nie byłyby to  łzy wzruszenia… Nie mam pojęcia, kiedy ostatni raz miałam okazję widzieć tak wymuszony dramatyzm. Przy tym to nawet Koizora może się schować. Doprawdy, ten kto wpadł na pomysł stworzenia koreańskiego remake japońskiej dramy Jotei, porwał się tylko z motyką na słońce i efekcie wyszedł jeden, wielki klops. A ponoć japoński pierwowzór jest jeszcze gorszy, to aż boję się po niego sięgać i pewnie długo potrwa, zanim to zrobię.  Liczyłam na coś zajmującego, zwłaszcza, że ostatnio żywo interesowałam się tematyką host clubów, ale temat został tak spłycony, że równie dobrze mogli wymyśleć coś innego. Liczyłam na ciekawą intrygę, ale ciągłe machlojki bohaterów szybko stały się męczące. I wyszło tylko na to, że po prostu się przeliczyłam. Po obejrzeniu The Empress cieszę się jedynie z tego, że jakoś dobrnęłam do końca.
Moja ocena: 3+/10
ZWIASTUN:

20 komentarzy:

  1. Dzięki że się poświęciłaś o obejrzałaś :) Dzięki temu , ja już nie muszę się łudzić że to coś fajnego i oglądać nie będę.

    OdpowiedzUsuń
  2. O kobieto, przerażasz mnie... Aż tak kiepskie? Cholercia,, miałam się za to niedługo wziąć, ale teraz to całkowicie mi przeszło i chyba to sobie odpuszczę, zwłaszcza jeśli twierdzisz, że jest o wiele gorsze aniżeli Koizora, a to ja od razu mówię dziękuję.
    Co się zaś tyczy Jotei oraz Jotei Kaoruko, na Internecie znalazłam pozytywne opinie, i mimo że w dramach japońskich to ja raczej nie gustuje, chyba skuszę się na te z Kraju Wiśni :)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, kiepściutko było. Na początku liczyłam, że będzie dobrze, ale im dalej w las, tym coraz gorzej i nudniej, ledwo żem się przemęczyła przez tę dramę. Popsuli temat po prostu.

      Ja właśnie wręcz przeciwnie czytałam, że obydwie japońskie adaptacje są beznadziejne. Ale jak obejrzę to się sama przekonam;)

      Usuń
  3. Póki co nie oglądałam żadnej koreańskiej dramy, skupiałam się na japońskich i na razie chyba nie mam zamiaru tego zmieniać. Jotei oglądałam i mnie tam się podobało, czasem mam nastrój na historie tego typu... The Empress raczej nie obejrzę, tym bardziej, że, jak widzę, raczej nie warto.
    Pozdrawiam,
    Aya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba sobie też w najbliższym czasie Jotei jednak obejrzę. Chcę się na własne oczy przekonać, czy jest tak źle, jak twierdzą inni.

      Usuń
  4. Kiedy ogląda się zwiastun po przeczytaniu Twojej recenzji mam wrażenie, że nie mogłoby mnie to zachęcić do przejrzenia całej serii. Czyżbyś umyślnie umieściła zwiastun na samym końcu, aby jeszcze zniechęcić i zaoszczędzić nasz czas? Wygląda tak, jakby miał być potwierdzeniem oceny. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gnijący Arbuz5 kwietnia 2012 06:48

    Motyw zemsty doskonale przewertował znany nam wszystkim Steven Seagal, więc podziękuje bardzo i postoję. :P Szkoda, że ta cnotliwość dziewczyn w dramach ma mało wspólnego z rzeczywistością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMG. Seagal mścił się już chyba na wszystkich i za wszystko co możliwe. Jak go widzę w telewizji, to od razu zmieniam kanał.
      No dokładnie, ale fikcja się rządzi swoimi własnymi prawami^^ [ Zwłaszcza w koreańskich dramach]

      Usuń
  6. Hmm... w sumie nie jest to taka zła drama. Zależy, co od niej się oczekuje, a widzę, że ty sporo od niej oczekiwałaś, no i się rozczarowałaś. Co prawda, nie sięgam po koreańskie dramy, bo jakoś za Koreańczykami nie przepadam, to jedną dramę mam za sobą, ale za pewnie to jest za mało, aby się odzywać na temat ich produkcji. Zazwyczaj w każdym filmie chcą ubarwić bohaterów i wyciągnąć na pierwszy plan ich problemy... no cóż, widzę, że drama ci nie przypadła do gustu. Zastanawiam się, jak byłoby ze mną. Bo tak patrząc tematycznie to owszem, jest ciekawa. Gorzej tylko z cieleniem jej na plan filmowy ;p.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to akurat prawda, że miałam bardzo duże oczekiwania co do tej produkcji, a tutaj wyszedł jeden wielki klops.
      Jeśli chodzi o koreańskie dramy to ja też nie jestem jakimś wielkim ekspertem, bo widziałam dopiero trzy z tego kraju. Pomimo, że ludzie bardzo sobie je chwalą, to mnie się jednak wciąż najbardziej podobają dramy japońskie.

      Usuń
  7. Pierwsze zdanie w recenzji zachęciło mnie do dramy, ponieważ motyw zemsty daje duże pole do popisu. Jednak po przeczytaniu całości jestem na nie. Denerwują mnie produkcje, gdzie mamy nawalone Bóg-wie-ile nieszczęść i tragedii, a cała fabuła jest prosta jak kij od szczotki. tak więc raczej nie sięgnę po ten tytuł.

    U mnie nowy post, zapraszam i pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, ale akurat tutaj twórcom na tym polu potknęła się noga i wyszedł bubel. Mnie też denerwują tego typu produkcje, ale to niestety nie jest rzadkość w azjatyckich dramach/ filmach, gdzie jest tego napakowane nie wiadomo ile.

      Usuń
  8. Czytając fabułę to w zasadzie jest ona dość... interesująca. Najbardziej zawsze ubolewam nad tym, że coś, co mogłoby mieć potencjał, totalnie chrzanią a człowiek się zastanawia, czy producenci aby przypadkiem nie robią z widza idioty! Szkoda, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie, ale po przeczytaniu recenzji, nie mam zamiaru sięgać po ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  9. U mnie nowa notka, zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojej, cóż za wspaniały początek, używając delikatnej ironii. Nie przepadam za filmami, czy serialami, w których cały świat wali się bohaterom na głowę.
    ~*~
    Widzę, że masz co do tego podobne zdanie. Dodatkowo, widzę, że próbowali to jakoś podkręcić i dodać dynamizmu, wedle Twoich słów- nie wyszło.
    ~*~
    Huh, pojechałaś im. XD

    Btw. jutro prawdopodobnie dojdzie do przeniesienia bloga na www.midori-kokoro.blogspot.com - gdyby tak się stało, poinformuję i dodam wpis u siebie, na starym adresie.
    Nie robiłabym tego, ale Onet stwarza naprawdę ogromne problemy w "normalnym" blogowaniu.
    Pozdrawiam serdecznie. :D

    OdpowiedzUsuń
  11. O tej dramie wcześniej nie słyszałam i pewnie gdyby nie ty nawet bym o niej nie słyszała. Jednak wielkie dzięki za obejrzenie i recenzje. Teraz wiem, że jak coś to mam tego nie oglądać ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ciekawie się zapowiada! Muszę oblookać

    OdpowiedzUsuń
  13. Dwa razy podchodziłam do pierwszego odcinka i chyba za każdy razem wyłączałam po kilku minutach, kiedy na ekranie pojawiał się Choi Philip. Obejrzałam poza tym cztery odcinki Jotei tylko dla Matsudy Shoty, ale oczywiście rzuciłam to w diabły, zrażona kiczem, taniochą i Kato Rosą.
    Kiedy pojawiały się zapowiedzi koreańskiego remake'u, muszę przyznać, że byłam całkiem podekscytowana, ponieważ wierzyłam, że będzie to lepsze niż japoński pierwowzór... Teraz zdążyłam już o tej dramie zapomnieć. Chociaż na dobitkę mogę dodać ciekawostkę, że "The Empress" całkiem nieźle sobie poradziło, pokonując magiczną dla koreańskiej kablówki granicę 1% oglądalności, dlatego... uwaga... rozpatrywana jest opcja drugiego sezonu!

    OdpowiedzUsuń