Z  deszczu, pod rynnę- tak krótko można określić sytuację głównej  bohaterki, która chcąc uciec od swej nazbyt dziewczęcej współlokatorki,  postanawia zmienić pokój. Problem w tym, że przypadło jej mieszkać chyba  z najbardziej męską dziewczyną w całym akademiku i można powiedzieć o  niej wszystko tylko nie to,że była z tego powodu zadowolona. Ale  wszelkie niezgody szybko zamieniają się w przyjaźń, a i na tym się nie  kończy…
Typ:Film
Czas trwania: 106 min.
Gatunek:Komedia romantyczna, yuri
Rok:2010
Kraj:Tajlandia
Reżyseria:Sarasawadee Wongsompetch
Scenariusz:Nepalee
Obsada:Sucharat Manaying, Arisara Tongborisuth, 
Supanart Jittaleela, Soranut Yupanun, Inn Budokan i inni.
 Pie (Sucharat Manaying), wracając po wakacjach, wie jedno. Musi koniecznie zmienić pokój, ponieważ jej nadmiernie dziewczęca koleżanka Jane* (ArisaraTongborisuth)  doprowadza ją do szału, korzysta więc z przywileju, który jej to  umożliwia, byle tylko się od niej uwolnić. Łatwo więc sobie wyobrazić,  jakie było jej zdziwienie, kiedy wyszła z łazienki i na jednym z łóżku  siedział…chłopak. Po szybkich wyjaśnieniu wszelkich nieporozumień, on  okazuje się być dziewczyną- Kim (Supanart Jittaleela),tyle,  że o bardzo chłopięcym wyglądzie i zachowaniu**. Pie bynajmniej nie  jest z tego powodu zadowolona, posuwa się nawet dalej i przegradza pokój  czerwoną taśmą, której Kim za wszelką cenę nie wolno postawić nawet  dużego palca us topy, a na dodatek musi się stosować do mnóstwa nakazów i  zakazów narzuconych jej przez współlokatorkę. Ale jak to bywa, Pie,  która z przymuszonej woli musi spędzać mnóstwo czasu z Kim, powoli  zaczyna patrzeć na nią łaskawszym okiem,dostrzega stopniowo cechy,  których nie dostrzegła przy wstępnej powierzchownej ocenie- i od tego  zaczyna się cała historia.
Jak  na taki krótki film, naprawdę pozwolono rozwinąć się głównym  bohaterkom, ale jak dla mnie,obydwie miały nieco irytujące charaktery.  Pie z tej strony, że od samego początku była egoistyczna, myślała w  sumie tylko o sobie i szukała rozwiązań najlepszych tylko dla swojej  osoby, nawet jeśli oznaczało to ranienie najbliższych jej osób. Z kolei,  Kim była zbyt bierna. Ze wszystkim była na tak,przyjmowała do siebie  nawet najgorsze wiadomości, nie potrafiąc chociaż raz tupnąć nogą i  postawić na swoim, zawalczyć o swoją miłość, przez co praktycznie  wszystko mogło umknąć jej pomiędzy palcami. I chociaż próbowała się  zapierać,że wcale nie jest Tom, to kiedy wszyscy wytykali jej to wprost,  nawet sama Pie,nie wydawała się być specjalnie zaoferowana tym, żeby  złamać te błędne stereotypy.
 Chociaż wszelkie figury miłosne  naprawdę  mnie męczą, powoli zaczynam się przyzwyczajać, że to jest nieodłączny  element większości azjatyckich produkcji i Yes Or No, najwyraźniej  również nie mogło się bez tego obyć. W tym przypadku jest to czworokąt  miłosny nie tylko pomiędzy Pie i Kim,ale i również Jane i Vanem (SoranutYupanun).  Jane upatrzyła sobie Kim jako obiekt miłosny po tym, gdy w chwili  słabości otrzymała od niej pocieszenie, zaś Van jest starym przyjacielem  rodziny Pie i ma całkiem odległe od niej wyobrażenie o ich relacjach.  To wszystko prowadzi do różnych konfliktów, ale w dalsze szczegóły wdam  się za chwilę.
Yes  Or No, to nic innego, jak zwykła komedia romantyczna robiona na stary,  sprawdzony schemat:początkowa niechęć bohaterów+ przyjaźń+ miłość+  konflikt+ rozstanie+ ponowne zejście = happy end, z tą różnicą, że  zamiast zniewalającego urodą mężczyzny i niewinnej dziewoi, mamy dwie  młode dziewczyny. Przyznam, że jestem zaskoczona,że w ogóle doszło do  pocałunku, bo jeśli o chodzi o azjatyckie produkcje o treści  homoseksualnej, są one niebywale grzeczne, przynajmniej na tle bardziej  kontrowersyjnych, amerykańskich tytułów. Przyczyną konfliktu, a za tym  idącego tymczasowego rozstania, była oczywiście opacznie zrozumiana  sytuacja, rozdmuchana do niebotycznych wielkości. Nie mogło oczywiście  zabraknąć ckliwej sceny pojednania, czułych słówek i zapewnień o  wielkiej miłości.
 Już  dawno zauważyłam,chociażby na przykładzie niefortunnej serii  Takumi-kun, że w przypadku azjatyckich filmów, związki homoseksualne są z  taką łatwością przyjmowane do świadomości, jakby to było na porządku  dziennym, że dwie dziewczyny czy dwóch chłopaków całuje się na środku  ulicy i nikogo to nie bulwersuje. Nawet tutaj,jeśli matka Pie była  przeciwna jej związkowi z Kim, to nie miało to takiego podłoża, że jej  partnerem jest dziewczyna, lecz to, że jest Tom, którymi się brzydziła. 
Soundtrack filmu skłania się do czterech delikatnych piosenek, stworzonych specjalnie na potrzeby filmu.  Dwie z nich- If One Day You Have The Courage i Love Remote, wykonywane są przez tajlandzką piosenkarkę, Budokan, która jednocześnie wcieliła się w rolę ciotki Kim.  Zaś utworem przewodnim jest piosenka In the Eyes, wykonywana przez odtwórczynie głównych ról.
W  obsadzie przeważają debiutujące dopiero nazwiska i patrząc na ten fakt,  trzeba przyznać, że nie jest źle. Supanart Jittaleela była tak bardzo  męska, aż nawet zwątpiłam w jej kobiecość i musiałam się upewnić, czy  aby na pewno jest płci żeńskiej. Do Sucharat Manaying mogę się jedynie  przyczepić, że jej piskliwy głosik był bolesny dla moich uszu, ale taki  ton głosu to przywara większości młodych dziewczyn, więc nie można na to  nic poradzić. 
 Chociaż film nie jest genialny, to w Tajlandii odniósł naprawdę wielki sukces- nie mówię też oczywiście, że jest zły.  Ot,  taka zwykła komedia romantyczna, której nie ogląda się dla głębszej  filozofii, ale dla czystej rozrywki. Mnie z początku śmieszył ich  piskliwy język, który brzmi mniej więcej tak „bla ble blu ba”, ale z  czasem szło się przyzwyczaić. Generalnie,Yes Or No, można obejrzeć nawet  jeśli nie jest się fanem filmów LGTB- bo tak naprawdę nie o yuri tutaj  głównie chodzi, a zwykłą, młodzieńczą miłość,wywołującą „motyle w  brzuchu”.
Moja ocena: 7/10
ZWIASTUN:

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz