Historia przedstawia się niczym z bloga dwunastolatki. Ona to zwykła dziewczyna, której jednak pewnego dnia przydarza się to, o czym marzy niejedna- spotyka osobiście swojego idola. Co lepsze, zaczyna ich łączyć głębsze uczucie. Hola! Ale czy to czasem nie jest zbyt radosne? No właśnie! Jak to bywa, nie mogłoby się obyć bez faktu, że główna bohaterka cierpi na nieuleczalną chorobę i najpewniej zostało jej niewiele czasu. A po obejrzeniu całości, pozostaje się tylko dziwić, że główny bohater nie nazywa się przypadkiem Justin Bieber.
Typ: serial
Ilość odcinków: 12
Czas trwania: ok. 50 min
Gatunek: dramat, romans
Rok: 1998
Kraj: Japonia
Reżyseria: Hideki Takeuchi, Daisuke Tajima,
Hitoshi Iwamoto, Masaki Nishiura
Scenariusz: Taeko Asano
Obsada: Kaneshiro Takeshi, Fukada Kyouko, Katou Haruhiko,
Nakama Yukie, Tanaka Yoshiko
Do dramy podchodziłam z dużym entuzjazmem, mimo że nie przepadam zbytnio za seriami typujących o chorobie, bo zazwyczaj są zbudowane na tym samym schemacie i God, Please Give Me More Time wcale pod tym względem nie odstaje niestety. Ale zainteresowało mnie to, że odnosi się do trudnego wciąż tematu, jakim jest wirus HIV i na samym początku mogę już powiedzieć, że nawet jeśli całość miała potencjał, to szybko się on wypalił.
Masaki Kanou ( Kyouko Fukada) jest wielką fanką producenta muzycznego i tekściarza- Keigo Ishikawy ( Takeshi Kaneshiro). I do takiego stopnia, że kiedy gubi bilet na koncert, jest gotowa sprzedać swoje ciało, by tylko zarobić na nowy. Wtedy natrafia na nieśmiałego Noguchiego Takaaki (Nagahori Taketoshi), który spędza z nią noc za pieniądze. Masaki zdobywa nowy bilet i udaje się na koncert swojego idola. Kiedy już wraca samochodem do domu wraz z przyjaciółką, Asami (Shin Yazawa), podczas postoju na czerwonym świetle, dostrzegają że w aucie obok siedzi nie kto inny, jak sam Keigo! Kiedy jego samochód odjeżdża, Masaki nie zastanawiając się nawet przez chwilę, wybiega z taksówki i nie zważając na deszcz, biegnie za autem. Dobiega do mostu, gdzie na oczach mężczyzny wywiesza transparent z napisem „Kocham Keigo”. Ishikawa w przypływie litości zabiera przemokniętą dziewczynę do swojego samochodu, a następnie do mieszkania, co kończy się tym, że spędzają razem upojną noc. Wszystko mogłoby się potem potoczyć szczęśliwie, gdyby nie to, że Masaki zostaje potrącona przez motor. Wypadek sam w sobie nie był groźny, ale wtedy na światło dzienne wychodzi fakt, że dziewczyna jest nosicielką wirusa HIV.
Główna bohaterka była naprawdę irytującą i trudną w odbiorze postacią. Początkowo jej rola skłaniała się głównie do marudzenia na swoich losem i przeżywania, że niedługo umrze, obwiniając przy tym wszystkich, tylko nie siebie samą. Co było na tyle egoistyczne, że w końcu zaraziła się przez własną głupotę. Nawet jeśli już koniecznie chciała zarobić poprzez sprzedawanie własnego ciała, to drugim idiotyzmem z jej strony był fakt, że nawet nie zadbała o żadne zabezpieczenie, co mogło się skończyć nie tylko owym zarażeniem, ale chociażby niechcianą ciążą. Wiem, że mówienie o takich sprawach nie było dla niej łatwe, ale samo ukrywanie choroby przed rodzicami było strasznie samolubne z jej strony. Nie wiem, jak to jest w Japonii, ale czy czasem szpital nie powinien poinformować o tym jej rodziców? W końcu była osobą niepełnoletnią. W dodatku była tak zatopiona w swoim uczuciu do Keigo, że nawet nie zauważyła, że uruchamia lawinę kłopotów zalewającą Ishikawę, a potem przez swoją głupotę tylko jeszcze bardziej ją pogłębiała.
Przyznam, że na początku liczyłam cicho na to, że Masaki i Keigo pozostaną na przyjacielskiej stopie, jednak twórcy musieli dać mi pstryczka w nos i uczynić z nich kochanków. Pomijając, że był od niej grubo dwa razy starszy, bardziej mi pasował na przyjaciela „dobra rada”, aniżeli na jej chłopaka. I nawet jeśli z początku miał jakieś zalążki charakteru, to potem przekształcił się w ciepłe kluchy, które wcale nie smakują dobrze. Żeby dodać jeszcze oliwy do ognia, pojawia się ten trzeci, niechciany- w tym przypadku jest to szkolny kolega Masaki, Isamu (Haruhiko Katou).
O ile sam fakt istnienia choroby jest wystarczająco dramatyczny, na tym oczywiście nie mogło się skończyć. W zestawienie dodatkowym otrzymujemy również matkę głównej bohaterki, która ma romans; ojca, który żeby uciec przed problemami, rzuca się w wir pracy, zaniedbując przy tym rodzinę. Brata, wstydzącego się chorej siostry. Szkolne otoczenie, które dowiedziawszy się prawdy, odwraca się od głównej bohaterki. I zazdrosną Kaoru ( Yukie Nakama), która przez swoje intrygi, próbuje niszczyć uczucie pomiędzy Masaki i Keigo.
Samo podejście do tematyki HIV i AIDS było nieco dziwne. Wiadomo, że od HIV od AIDS jest długa droga i po zarażeniu się wirusem, nie umiera się w ciągu roku, często jest to nawet kilkanaście lat, zdarzają się nawet przypadki, kiedy wirus w ogóle się nie uaktywnia. Jednak w przypadku głównej bohaterki szybko się okazuje, że jest jakiś wybrakowanym elementem, której nie pomagają żadne leki, a skutki wirusa postępują nadzwyczaj szybko, mające chyba tylko i wyłącznie na celu jak najszybsze uśmiercenie bohaterki. To co mnie najbardziej zdziwiło, to fakt, że Masaki i Keigo współżyli ze sobą bez żadnego zabezpieczenia. Wiadomo przecież, że tak się głównie zaraża wirusem HIV, a o dziwo Keigo pozostał zdrów, co było prawdziwą głupotą fabularną.
Początkowo akcja była ładnie rozłożona, wszystko toczyło się z odpowiednim tempem, ni szybko ni wolno. Jednak ostatnie cztery odcinki tak przygalopowały do przodu, że momentami ciężko się było połapać o co chodzi i właśnie w nich chyba skumulowały się największe idiotyzmy przez co odniosłam wrażenie, że tworzył je całkiem ktoś inni, a nie Taeko Asano. Chociaż w dramie dużo się mówi o piosenkach Keigo, tak naprawdę zostajemy uraczeni tylko jedną- Kono Sekai Wo, wykonywaną przez Shizukę Kudo. W tle również bardzo często przemyka Wish, autorstwa S.E.N.S. Jako opening posłużyła rockowa piosenka I for you, mega popularnego w latach 90 zespołu Luna Sea. W ostatnich odcinkach możemy również usłyszeć Ave Maria, wykonywane jednak przez nieznaną mi z nazwiska osobę.
Jako, że drama jest dość stara, aktorzy grający główne role nie są już pierwszej młodości. Chociaż praktycznie wszyscy są wciąż aktywni zawodowo, przyznam, że nie miałam jeszcze z nikim wcześniej żadnej styczności. Takeshi Kaneshiro był całkiem przyjemny w odbiorze, podobne odczucia mam w stosunku do Haruhiko Katou. Zastrzeżenia mam głównie do odtwórczyni głównej roli, czyli Kyouko Fukado. Może i jest całkiem dobrą aktorką, ja jednak nie mam do niej przekonania. Może winą tego jest struktura postaci jaką grała, jednak jest również coś odpychającego w jej aparycji.
Jestem zawiedziona tą dramą. Podchodząc do niej, spodziewałam się czegoś dobrego, przez co tylko się zawiodłam. Do końca miałam jednak nadzieję, że nie skończy się jak 99,9% tego typu dram, jednak i tutaj dostałam kolejnego pstryczka w nos. Sama tematyka wirusa została spłaszczona do minimum i równie dobrze to mogło być coś innego. Jeśli ktoś lubi patetyczne historie miłosne, ze śmiertelną chorobą w tle, to może obejrzeć. Reszcie polecam stracenie czasu na coś lepszego aniżeli God, Please Give Me More Time.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz