Reżyserzy już nieraz udowodni, że lubią tematykę zakazanej miłości. Mieliśmy już związki homoseksualne, księży z kobietami, nauczycieli z uczniami, ludzi o dużej różnicy wieku, czy pochodzących z dwóch zwaśnionych rodów. Mamy i Boku wa Imoto ni Koi o Suru. Czyżby kolejna adaptacja Romea i Julii? Nie, to tylko historia o kazirodczej miłości pewnego rodzeństwa.
Typ: Film
Czas trwania: 122 min.
Gatunek: Melodramat
Kraj: Japonia
Rok: 2007
Reżyseria: Hiroshi Ando
Scenariusz: Hiroshi Ando, Saeki Nejime
Obsada: Matsumoto Jun, Eikura Nana, Komatsu Ayaka, Hiraoka Yuta
Długo się zbierałam do obejrzenia tego filmu- chciałam to zrobić głównie dlatego, by porównać je z anime, które widziałam już bardzo dawno temu, ale zawsze pojawiała się jakaś przeszkoda, coś bardziej interesującego i tak odkładałam tą pozycję na bok praktycznie przez rok. Kilka dni temu postanowiłam jednak obejrzeć go z koleżanką, która podobnie jak ja, uwielbia filmy ocierające się o tematy trudne; zwykle tego typu produkcje są przepełnione studiem ludzkiej psychiki, zaczarowują widzów. Boku wa Imoto ni Koi o Suru wywołało u mnie tylko ziewanie i nic więcej.
Generalnie wszystko kręci się wokół jednego, a mianowicie bliźniaczego rodzeństwa, Yori’ego ( Matsumoto Jun) i Iku ( Eikura Nana ). Kiedyś tam, kiedy oboje jeszcze byli małymi berbeciami, Yori wykonał dla swojej siostry obrączkę z kwiatu koniczyny i wręczając jej go, wyznaje jej, że ją kocha i w przyszłości zostanie jego żoną. Lata mijają, a uczucie Yorie’go bynajmniej nie przemija, wręcz przeciwnie, nasila się jeszcze bardziej i z pewnością nie można tego nazwać zwykłą braterską opiekuńczością. Iku, z początku wielka niewiadoma pod względem uczuć, pięć minut po wyznaniu brata, że ją kocha, ona stwierdza, że odczuwa to samo ( bardzo zdecydowana, nie ma co). Występują tutaj również Tomoka ( Komatsu Ayaka) i Yano ( Hiraoka Yuta )- koledzy ze szkolnej ławki, ona zadurzona w Yorim, on w Iku. Ta kocha tego, ten tamtą, a tamta jeszcze kogoś innego, co daje nam czworokąt i jak to bywa w melodramatach, nikt nie może wyjść na tym szczęśliwie. Na tym wszystkim właśnie opiera się fabuła, a raczej jej brak.
Coś więcej o postaciach? Po dwóch godzinach seansu, wiem o nich dokładnie tyle samo, co w pierwszej minucie, czyli nic. Bohaterowie są kompletnie płascy, wręcz nijacy, a próba powiedzenia o nich czegokolwiek, to tak jakby ktoś Wam kazał szczegółowo opisać człowieka, którego widzicie w jakieś reklamie, ze sztucznym uśmiechem i weźcie mi powiedźcie o tym kimś cokolwiek, co lubi, jaki jest z charakteru. Nie można ich nawet nazwać schematycznymi, bo brak im kompletnie jakiś cech, by schować ich do odpowiedniej szufladki.
Film można określić krótko. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Trochę tam pogadali, trochę się na siebie pogapili. Nie mówię oczywiście, że to miało być naszpikowane ciągłymi zwrotami akcji, ale chociażby najmniejszy zalążek fabuły przydałoby się dać, a tak to historia wygląda na kompletnie wyciągniętą z kontekstu, bez wyraźnego początku i końca, denerwuje tylko widza, który obejrzeniu wiele tyle, co nic. Dialogi ( które biły swoją sztucznością), opierały się na zasadzie, że ktoś coś mówi, potem patrzą na siebie przez kilka minut i w końcu ta druga osoba odpowiada, a ja podczas ich milczenia, gotowa byłam nawet tańczyć taniec hula przed komputerem, byle tylko tam nie zasnąć. W niektórych momentach, to ja aż miałam wrażenie, że mi się komputer zacinał, ale nie, to film trwał w zawieszeniu. Z muzyką też dali ciała. Pojawiał się tylko jeden motyw muzyczny, jakieś tam pobrzękiwanie, który chyba miał podkreślać dramaturgię pewnych scen, a tylko irytował i nic więcej.
Pod względem obsady, słabiutko. Z tego co wiem, wiele osób zachwyca się Junem Matsumoto, ja nie. Bynajmniej nie w tym filmie, a żadnego innego z nim jak na razie nie widziałam. Nie wiem, może to było górnolotne założenie, ale facet miał dosłownie cały czas jedną minę. Nawet jak się śmiał, to zaraz z powrotem powracał do stanu wyjściowego. Najbardziej chyba rozśmieszył mnie moment, kiedy Tomoka mówi Yoriemu, że uwielbia jego zakłopotaną minę. Może nie brzmi to śmiesznie, ale sęk w tym, że w owej scenie, Jun ma taką samą minę, jak pięć minut wcześniej, dwadzieścia i w pierwszej scenie. Inni też się nie popisali, do Ayaki nigdy nie byłam przekonana, bo w Sailor Moon Live Action też wypadała blado i to na tle o wiele mniej doświadczonych koleżanek, jedna czy dwie wystudiowane minki i na tym koniec. Przyszło mi nawet na myśl, że jakby zakupić cztery kłody to i efekt byłby lepszy, a ile film by mniej kosztował.
Podsumowując, Boku wa Imoto ni Koi o Suru z pewnością nie jest filmem, do którego chce mi się wracać i oglądać w nieskończoność, w sumie skończyłam go tylko i dlatego, bo głupio jest wyrażać zdanie o czymś, czego się nawet nie obejrzało do końca. Musiałam sobie to nawet na dwa razy rozłożyć, bo hurtowo nie dałam rady. Generalnie, całość miała potencjał na coś dobrego, ale gdzieś to się zgubiło po drodze, albo i nawet w ogóle nie ruszyło. Brak fabuły, słabe kreacje aktorskie, sprawiają, że ten film jest jedną wielką wadą, zupełnie niepotrzebną. Są gusta i guściki, jednym się to podobało, mi nie. Jeśli ktoś n a p r a w d ę chce to obejrzeć, a brak mu samozaparcia, to niech wcześniej przyklei się do krzesła i wypije wiadro wysoko kofeinowej kawy, żeby nie zasnąć, chociaż i po tym nie gwarantuje, że uda się wam wytrzymać do końca.
Ja zaś idę szukać czegoś o tej tematyce, bo muszę pozbyć się swojego niedosytu.
Generalnie wszystko kręci się wokół jednego, a mianowicie bliźniaczego rodzeństwa, Yori’ego ( Matsumoto Jun) i Iku ( Eikura Nana ). Kiedyś tam, kiedy oboje jeszcze byli małymi berbeciami, Yori wykonał dla swojej siostry obrączkę z kwiatu koniczyny i wręczając jej go, wyznaje jej, że ją kocha i w przyszłości zostanie jego żoną. Lata mijają, a uczucie Yorie’go bynajmniej nie przemija, wręcz przeciwnie, nasila się jeszcze bardziej i z pewnością nie można tego nazwać zwykłą braterską opiekuńczością. Iku, z początku wielka niewiadoma pod względem uczuć, pięć minut po wyznaniu brata, że ją kocha, ona stwierdza, że odczuwa to samo ( bardzo zdecydowana, nie ma co). Występują tutaj również Tomoka ( Komatsu Ayaka) i Yano ( Hiraoka Yuta )- koledzy ze szkolnej ławki, ona zadurzona w Yorim, on w Iku. Ta kocha tego, ten tamtą, a tamta jeszcze kogoś innego, co daje nam czworokąt i jak to bywa w melodramatach, nikt nie może wyjść na tym szczęśliwie. Na tym wszystkim właśnie opiera się fabuła, a raczej jej brak.
Coś więcej o postaciach? Po dwóch godzinach seansu, wiem o nich dokładnie tyle samo, co w pierwszej minucie, czyli nic. Bohaterowie są kompletnie płascy, wręcz nijacy, a próba powiedzenia o nich czegokolwiek, to tak jakby ktoś Wam kazał szczegółowo opisać człowieka, którego widzicie w jakieś reklamie, ze sztucznym uśmiechem i weźcie mi powiedźcie o tym kimś cokolwiek, co lubi, jaki jest z charakteru. Nie można ich nawet nazwać schematycznymi, bo brak im kompletnie jakiś cech, by schować ich do odpowiedniej szufladki.
Film można określić krótko. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Trochę tam pogadali, trochę się na siebie pogapili. Nie mówię oczywiście, że to miało być naszpikowane ciągłymi zwrotami akcji, ale chociażby najmniejszy zalążek fabuły przydałoby się dać, a tak to historia wygląda na kompletnie wyciągniętą z kontekstu, bez wyraźnego początku i końca, denerwuje tylko widza, który obejrzeniu wiele tyle, co nic. Dialogi ( które biły swoją sztucznością), opierały się na zasadzie, że ktoś coś mówi, potem patrzą na siebie przez kilka minut i w końcu ta druga osoba odpowiada, a ja podczas ich milczenia, gotowa byłam nawet tańczyć taniec hula przed komputerem, byle tylko tam nie zasnąć. W niektórych momentach, to ja aż miałam wrażenie, że mi się komputer zacinał, ale nie, to film trwał w zawieszeniu. Z muzyką też dali ciała. Pojawiał się tylko jeden motyw muzyczny, jakieś tam pobrzękiwanie, który chyba miał podkreślać dramaturgię pewnych scen, a tylko irytował i nic więcej.
Pod względem obsady, słabiutko. Z tego co wiem, wiele osób zachwyca się Junem Matsumoto, ja nie. Bynajmniej nie w tym filmie, a żadnego innego z nim jak na razie nie widziałam. Nie wiem, może to było górnolotne założenie, ale facet miał dosłownie cały czas jedną minę. Nawet jak się śmiał, to zaraz z powrotem powracał do stanu wyjściowego. Najbardziej chyba rozśmieszył mnie moment, kiedy Tomoka mówi Yoriemu, że uwielbia jego zakłopotaną minę. Może nie brzmi to śmiesznie, ale sęk w tym, że w owej scenie, Jun ma taką samą minę, jak pięć minut wcześniej, dwadzieścia i w pierwszej scenie. Inni też się nie popisali, do Ayaki nigdy nie byłam przekonana, bo w Sailor Moon Live Action też wypadała blado i to na tle o wiele mniej doświadczonych koleżanek, jedna czy dwie wystudiowane minki i na tym koniec. Przyszło mi nawet na myśl, że jakby zakupić cztery kłody to i efekt byłby lepszy, a ile film by mniej kosztował.
Podsumowując, Boku wa Imoto ni Koi o Suru z pewnością nie jest filmem, do którego chce mi się wracać i oglądać w nieskończoność, w sumie skończyłam go tylko i dlatego, bo głupio jest wyrażać zdanie o czymś, czego się nawet nie obejrzało do końca. Musiałam sobie to nawet na dwa razy rozłożyć, bo hurtowo nie dałam rady. Generalnie, całość miała potencjał na coś dobrego, ale gdzieś to się zgubiło po drodze, albo i nawet w ogóle nie ruszyło. Brak fabuły, słabe kreacje aktorskie, sprawiają, że ten film jest jedną wielką wadą, zupełnie niepotrzebną. Są gusta i guściki, jednym się to podobało, mi nie. Jeśli ktoś n a p r a w d ę chce to obejrzeć, a brak mu samozaparcia, to niech wcześniej przyklei się do krzesła i wypije wiadro wysoko kofeinowej kawy, żeby nie zasnąć, chociaż i po tym nie gwarantuje, że uda się wam wytrzymać do końca.
Ja zaś idę szukać czegoś o tej tematyce, bo muszę pozbyć się swojego niedosytu.
Moja ocena: 3/10
Właściwie nawet nie mam po co się wypowiadać. Filmu nie widziałam i pewnie nigdy bym o nim nie słyszała, gdyby nie pewne forum, na którym kiedyś wymieniałam się wrażeniami z obejrzanych dram i filmów. Jak widać, niewiele mnie ominęło, ponieważ spotkałam się tylko i wyłącznie z negatywnymi opiniami... Dziwne, że nie widziałaś nic z Matsujunem, nawet ja widziałam tego trochę (Hana Yori Dango, no proszę...), ale osobiście najbardziej lubię dramę Kimi wa Petto, może dlatego, że czytałam z przyjemnością mangę (i robią koreańską wersję! filmową! z Jang Geun Seokiem! <3).
OdpowiedzUsuńJa również spotkałam się z samymi negatywnymi opiniami, ale z własnej, czystej ciekawości chciałam się przekonać, czy to naprawdę jest tak beznadzieja, jak mówią i cóż, przekonałam się.
UsuńNo ja właśnie też się dziwię, ale to może dlatego, że w sumie dopiero zaczynam przygodę z azjatyckim kinem i wciąż mało widziałam, mimo wszystko nazwisko tego aktora już wiele razy obiło mi się o uszy, tak samo jak o jego mniemanym talencie aktorskim, dlatego teraz ściągam kolejny film z nim, by się przekonać, czy to tylko Boku wa Imoto ni Koi o Suru jest skazą na jego filmografii, czy reszta jest podobnie słaba.
Tak teraz zajarzyłam... Więc kończysz właśnie pierwszą klasę? Najwyższy czas, żeby umieć się wypowiadać, ale niektórzy nawet w tym wieku nie potrafią sklecić dłuższej własnej wypowiedzi, więc dobrze, że nie jesteś jedną z nich xp. Ja właśnie liceum skończyłam, maturę napisałam, pełno obaw nadal mam, poszłam już zaraz w maju do pierwszej pracy i zapieprzam od 14 do 22, kiedy inni moi znajomi cieszą się najdłuższymi wakacjami w życiu i się obijają (a ja właśnie zarabiam na pierwsze miesiące życia studenckiego, o ile w ogóle na studia zdam). Haha, teraz rozumiem dlaczego dorośli zawsze tylko narzekają - po tygodniu pracy, na weekendowej domówce nie miałam innych tematów oprócz jak mi źle, jakie mam zakwasy i z jakimi pindami muszę przebywać *_____*
OdpowiedzUsuńTak, można powiedzieć, że już praktycznie skończyłam pierwszą klasę, bo zakończenie roku szkolnego już za zakrętem, a potem upragnione wakacje, spędzone na oglądaniu filmów i nic nie robieniu, o ile nie uda mi się znaleźć jakieś dorywczej pracy.
UsuńOh, to podobnie jak moja siostra również szkołę skończyła,tyle, że rok temu, potem zaraz poszła do pracy, żeby na studia zarobić, mnie pewnie czeka podobna przyszłość.
I heh, zgodzę się co do tego, że większość ludzi w moim wieku nawet się wypowiedzieć nie potrafi, ich rozmowy są przepełnione jakimiś slangami młodzieżowymi, więc jak potem przychodzi napisanie czegoś na polski, to nawet nie potrafią i tylko z internetu przepisują.
Jun Matsumomo oglądałam w Hana Yori Dango. Koleżanka opowiadała jaki on świetny i w ogóle, a wyszło, że prócz wściekania się to nic ciekawego nie pokazał.
OdpowiedzUsuńJa się muszę zabrać w końcu właśnie również i za Hana Yori Dango, wtedy się przekonam jak tam wypadł;)
Usuńa no pewnie :P Nie obrażę się, z przyjemnością ciebie też umieszczę w linkach. Poza tym też się cieszę, że nie jestem sama w tym wielkim Onecie, którzy uwielbiają japonię, muzykę japońską i dramy ;)
OdpowiedzUsuńZ chęcią będę tutaj wpadać i to często ;P
Pozdrawiam
[higashi-sakura.blog.onet.pl]
Kaoru.
P.S: Link nie działa w linku "Autorka" ;/
To świetnie^^ Cieszę się bardzo i ja oczywiście też będę do ciebie bardzo często zaglądać.
UsuńMożesz mnie do linków dodać, nie mam nic przeciwko xD Też Cię dodam ;p Co do filmu to oglądałam niedawno, bo mnie na Junjiego wzięło xD Szczerze mówiąc, wolę wersję anime. Junji owszem, moje cudo (choć tu rzeczywiście miał jedną, jedyną minę, co częściowo dobija) xD Ogólnie film taki sobie, widziałam lepsze, ale i gorsze. Jest mi obojętny, jest i niech zostanie, ale jakimiś szczególnymi uczuciami do niego nie pałam. Tak by the way, muszę Ci powiedzieć, że bardzo fajnie piszesz recenzje ^^ Naprawdę, tak się miło, ciekawie czyta, będę tu częściej zaglądać :)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo i dzięki za dodanie do linek. Powiem ci, że ja też wolę wersję anime, chociaż one i tak było słabe, nastawiałam się, że może film będzie lepszy, a tu proszę, okazało się, że jeszcze gorszy.
UsuńJa jakoś Juna nie lubię, ale w filmie Tokyo Tower nawet mi się podobał i nie gryzł mi się z całością.
Ah, dzięki i oczywiście zapraszam do częstych odwiedzin;)
"Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street" na le-cine, zapraszam serdecznie :]
OdpowiedzUsuńNie widziałam tej dramy ,ale dzięki twojej recenzji już wiem ,że nie będę tracić na nią czasu. Ogólnie ,to uważam ,że jeśli chodzi o tematykę kazirodztwa ,to po pierwsze -jest to bardzo głupi temat ,a po drugie - nawet jeśli ma być to głównym tematem ,to powinni zajmować się tym osoby ,którzy umieją tworzyć porządne ,głębokie filmy ,gdzie przede wszystkim uwaga spadnie na ludzką psychikę.
OdpowiedzUsuń[[ re-anime.blog.onet.pl ]]
Zgadzam się. Ja owszem lubię filmy o trudnej i zakazanej miłości, ale kazirodcze związki są dla mnie co najmniej dziwne i jak właśnie mówisz, takie filmy powinny przypadać ludziom, którzy wycisną z tego coś naprawdę dobrego.
UsuńWidać, że masz lekkie pióro i nawet recenzje z beznadziejnego filmu potrafisz owinąć w kolorowy papier i sprzedać każdemu. Ja troszkę muszę popracować nad stylem. O filmie nie słyszałam, a po twojej "delikatnej"; krytyce nie zamierzam go oglądać. Tematyka wydaje się fajna, ale skoro jest mnóstwo dłużyzn to nawet nie zamierzam zerkać na ten film. Czekam na kolejny post.
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo. Prawda jest taka właśnie, że film jest zbyt długi, a fabuły w nim tyle, że można by było to w pięć minut wcisnąć, zamiast robić z tego ponad dwugodzinny film.
UsuńZapraszam do przeczytania recenzji filmu Sympathy For Mr. Vengeance na [how-gee].
OdpowiedzUsuńWreszcie się zabrałam do przeczytania Twojej recenzji - przyznaję, że mi się nie chciało, ale pomijając, że ostatnio nic mi się nie chce, a tym bardziej nie mam czasu - było warto, naprawdę fajna. Do filmu zgodnie z zamierzeniem mnie nie zachęciłaś, chociaż z czystej, masochistycznej ciekawości zerknęłabym na kilka minut. Gdyby nie grał tam Jun Matsumoto. Jakoś tak się do niego uprzedziłam.
OdpowiedzUsuńW każdym razie rozumiem, że na razie chcesz prowadzić swojego bloga, a o recenzjach na naszą stronę pomyślisz być może w bliższej lub dalszej przyszłości?
Rozumiem doskonale to niechcenie, bo ja też tak często mam, a jak mam mało wolnego czasu, to już w ogóle mi się nie chce.
UsuńNo ogólnie film jest słaby, ale mimo wszystko kilka minut można obejrzeć, żeby się przekonać na własne oczy.
O tak, Jun Matsumoto- nie rozumiem zachwytów nad nim, dla mnie ten koleś nie pokazuje sobą nic nadzwyczajnego.
Właśnie tak. Jak tylko się rozkręcę z pisaniem i poćwiczę swój warsztat to wtedy z wielką chęcią dołączę.
Witam dziękuje za odwiedzenie mojego bloga Azjatycko.blog.onet.pl chętnie będę informować o nowych notkach , najnowsza aktualizacja pojawiła się wczoraj więc zapraszam. Chętnie dodam do linków Twój blog. Zapraszam Shizuku z Azjatycko.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńNie ma za co i dziękuje bardzo za dodanie do linek^^
UsuńI oczywiście, już zaglądam do ciebie;)
Nie, nie mylisz się. Jest anime, na podstawie której powstała ta drama ;]
OdpowiedzUsuńAnime nie oglądałam, teraz przerzuciłam się na dramy :P. A na razie chcę obejrzeć wszystkie, gdzie gra Kamenashi Kazuya. ;]
Pozdrawiam i czekam na nową notkę.
Kaoru
[higashi-sakura.blog.onet.pl]
Czyli dobrze mi się wydawało, że skądś to znam;) Anime nie widziałam, ale może kiedyś się zapoznam, chociaż pewnie najpierw obejrzę dramę;)
UsuńTego filmu nie widziałam i po tej recenzji chyba nie będę się za niego zabierała. Ale do Juna nic nie mam, lubię go, choć znam go jedynie z Hana Yori Dango, więc nie wiem, jak wypadł w innych dramach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
o-y-i.xx.pl